Gdzie zarabiać na mieszkaniach
Jeśli inwestować w nieruchomości, to w takich miastach, jak Katowice, Szczecin czy Lublin. Ich ceny prawdopodobnie zaczną wkrótce rosnąć w szybkim tempie - wynika z raportu redNet Property Group- Dalszy wzrost cen mieszkań w dużych aglomeracjach powinienbyć niewielki, równy wzrostowi PKB. Deweloperzy rezerwujący nowe działki powinni więc być bardziej ostrożni w swoich decyzjach, gdyż mogą się przeliczyć. Trudno dziś przewidzieć, o ile jeszcze podrożeją lokale, a koszty budowy nadal rosną - twierdzi Robert Chojnacki, prezes redNet Property Group.
Na razie jednak boom mieszkaniowy w dużych aglomeracjach trwa, zwłaszcza w segmencie mieszkań popularnych, czyli dwu-, trzypokojowych. W samej stolicy deweloperzy potrzebują średnio ok. 70 dni na sprzedaż wszystkich lokali w danej inwestycji. Nieco dłużej, bo ponad 100 dni, trzeba poczekać na podpisanie wszystkich umów przedwstępnych w innych miastach. - Na rynku, w którym zachowane są odpowiednie proporcje między popytem a podażą, mieszkania w jednym projekcie sprzedająsię średnio w ciągu 180 dni. Obecnie zaś czas ten jest średnio o połowę krótszy - wylicza Robert Chojnacki.
Teraz analitycy wskazują nowe, atrakcyjne miasta - Katowice, Lublin czy Szczecin. W Katowicach, jak wskazują dane GUS, rok temu oddano do użytku tylko 440 mieszkań. Średnia płaca jest wysoka - w pierwszym kwartale 2007 r. osiągnęła ok. 3,9 tys. zł brutto, a ceny lokali relatywnie niskie - średnio mkw. kosztuje 4,8 tys. zł. Deweloperzy dopiero w ubiegłym roku ruszyli z większą ilością projektów, więc szybko nie zaspokoją potrzeb. W efekcie ceny ruszą do góry. Jak przewiduje Chojnacki, mieszkania na Śląsku podrożeją w najbliższych miesiącach nawet o ok. 30 - 40 proc. Podobnie może być w Szczecinie, gdzie spada bezrobocie, a metr mieszkania kosztuje ok. 5 tys. zł.
- Decydując się na inwestycję, należy wziąć pod uwagę liczbę budowanych mieszkań. Nawet przy dużym deficycie liczba powyżej dziesięciu lokali na 1 tys. mieszkańców może być sygnałem zbliżającego się zrównoważenia popytu i podaży - zauważa Paweł Sztejter z firmy Reas.
Rzeczpospolita