Będzie można budować domy gdzie się chce?
Czy proponowane przez Ministerstwo Budownictwa poluzowanie gorsetu przepisów spowoduje, że będzie można budować domy, gdzie się chce i jakie się chce?Taka decyzja jest potrzebna, gdy działki nie obejmuje plan zagospodarowania przestrzennego, który mówi, co i gdzie wolno budować. Projekt ustawy zakłada, że w tej sytuacji wystarczyłoby jedynie zgłosić w gminie zamiar budowy domu spełniającego kryteria powierzchni i wysokości. Gmina miałaby 60 dni na wydanie decyzji bądź odmowę (gdyby planowany budynek swoimi gabarytami nie przystawał do otoczenia, bądź gdyby inwestycja miała naruszyć prawo). Brak reakcji oznaczałby właśnie ową milczącą zgodę. Wtedy inwestor złożyłby kolejne zgłoszenie, tym razem do starostwa powiatowego wraz z dołączonym projektem. I tym razem urząd miałby dwa miesiące na jego ocenę, a brak reakcji urzędników oznaczałby zgodę na rozpoczęcie budowy. Dziś pokonanie tego toru przeszkód zajmuje inwestorom nawet i rok. Sąsiedzi przed ich samowolą mogliby się bronić w sądzie (nie blokowałoby to budowy, chyba że sąd nakazałby wstrzymanie robót) lub donosząc do nadzoru budowlanego (ten miałby obowiązek zatrzymać budowę).
Te rozwiązania oprotestowała w tym tygodniu tzw. Grupa B-8 skupiająca m.in. Towarzystwo Urbanistów Polskich, Stowarzyszenie Architektów Polskich, Polski Związek Inżynierów i Techników Budownictwa oraz Izbę Projektowania Budowlanego. "Podejmowanie działalności inwestycyjnych na zasadzie tzw. milczącej zgody doprowadzić może w krótkim czasie do totalnej anarchii przestrzennej" - twierdzą ci specjaliści. Według nich "zaproponowane zmiany mogą doprowadzić do chaosu prawnego, trudnych do przewidzenia i rozwiązania sytuacji prawnych, procesów sądowych i płaconych przez państwo odszkodowań, a w konsekwencji niezadowolenia wszystkich uczestników procesu inwestycyjnego".
Specustawa nie podoba się też wielu ekologom, którzy obawiają się, że miasta zamienią się w betonowe dżungle.
W czasie piątkowej konferencji minister Barszcz i główny inspektor nadzoru budowlanego Robert Dziwiński odpierali te zarzuty. Barszcz zwrócił uwagę, że ustawa uprości procedury sporządzania planów zagospodarowania przestrzennego, bo tych jest jak na lekarstwo. Np. w Warszawie czy we Wrocławiu plany obejmują 20-30 proc. ich powierzchni, a w Krakowie - nieco ponad 10 proc. W tej sytuacji rządzą urzędnicy wydający decyzje o warunkach zabudowy. Zdaniem Barszcza większego bałaganu przestrzennego niż ten, który panuje obecnie, nie można już sobie wyobrazić. Barszcz twierdzi, że tam, gdzie nie ma planów, najszybciej rosną ceny mieszkań, więc m.in. dlatego zdecydował się na radykalne rozwiązania.
Barszcz zapewniał, że nie ucierpią tereny zielone w miastach, bo odrolnienie gruntów nie oznacza automatycznej zgody na ich zabudowę. W tej kwestii nadal ostatnie słowo będzie należało do gminy, która określi w planie sposób zagospodarowania tej ziemi.
Niepotrzebny resort
Mirosław Barszcz potwierdził wczoraj, że chce rozwiązać Ministerstwo Budownictwa. - Powstało ono z powodów politycznych. Merytorycznych korzyści nie było żadnych - stwierdził.
- PiS z nas żartował, przeznaczając ogromne środki wyłącznie dla zapewnienia stanowisk dla swoich kolegów koalicyjnych i dla siebie, a nie dla wielkiej sprawy ograniczenia polskiej bezdomności - komentuje Roman Nowicki, szef Kongresu Budownictwa skupiającego największe organizacje budowlane
Źródło: Gazeta Wyborcza