Używane mieszkania drożały najszybciej
W 2006 r. w dużych aglomeracjach ostro poszybowały w górę ceny nie tylko nowych mieszkań. Kto wie, czy nie bardziej podrożały używane mieszkaniaOkazuje się, że podobnie było na rynku wtórnym. - Mieszkania we Wrocławiu zyskały na wartości średnio 85 proc. - twierdzi Monika Kosińska z bezpłatnego serwisu z ogłoszeniami nieruchomości www.szybko.pl. - To miasto, które przeżywa boom gospodarczy i inwestycyjny. Niezbyt odległy jest moment, kiedy ceny mieszkań osiągną tu poziom krakowski lub warszawski.
Nie dziwi więc, że stolica Dolnego Śląska znalazła się na celowniku wielu inwestorów lokujących w mieszkania swój kapitał. Jeśli ktoś kupił przed rokiem w tym mieście kawalerkę, zarobił najwięcej (nawet 100 tys. zł), angażując przy tym mniej kapitału niż w Krakowie i Warszawie.
Według Kosińskiej to, co nastąpiło w największym aglomeracjach w czwartym kwartale ubiegłego roku, można śmiało nazwać eksplozją cen. - To efekt m.in. zapowiedzi likwidacji od 2007 r. podatkowej ulgi odsetkowej od kredytów hipotecznych i niepewność związana ze zmianą sposobu opodatkowania przychodów ze sprzedaży nieruchomości - ocenia analityczka rynku.
Największy skok cen nastąpił w październiku. We Wrocławiu wzrosły one średnio o 17 proc. w stosunku do września, a w Poznaniu - o ponad 12 proc.
Kosińska przyznaje równocześnie, że w żadnym innym mieście ceny mieszkań nie są tak bardzo zróżnicowane, jeśli chodzi o ich metraż. - Za metr kawalerki trzeba tu zapłacić o 1365 zł więcej niż mieszkania czteropokojowego. Wynika to zapewne z tego, że popyt na kawalerki jest w tym momencie największy - wyjaśnia.
W innych dużych miastach ceny mieszkań też są bardzo zróżnicowane, ale głównie ze względu na ich lokalizację. Np. w stolicy najdroższymi dzielnicami są Śródmieście, Mokotów i Żoliborz, gdzie średnie ceny wahają się w granicach 8,8-10,7 tys. zł za m kw. Duże tańsze - poniżej 7 tys. za m kw. - są mieszkania po prawej stronie Wisły, np. na Bródnie i Targówku.
Kosińska uważa, że rok 2007 przyniesie dalszy wzrost cen, bo nic nie wskazuje na radykalny wzrost podaży mieszkań ani na spadek popytu na nie. Zwłaszcza że w ofercie banków (na początek w PKO BP) znajdzie się wkrótce kredyt mieszkaniowy, w którego spłacie będzie pomagał budżet państwa (przez osiem lat dofinansuje mniej więcej połowę odsetek).
Innego zdania jest doradca rynku nieruchomości Adam Henclewski. - Ceny mieszkań rosną dlatego, że w dużej mierze media kreują sytuację strachu przed nieuchronnym wzrostem cen - twierdzi. Według niego wystarczy impuls, np. wzrost stóp procentowych, by kupujący i sprzedający zamienili się rolami.
Henclewski ocenia, że w perspektywie od sześciu do 18 miesięcy nastąpi korekta cen. Najbardziej - w granicach 10-20 proc. - miałyby one spaść w dużych miastach. Równocześnie Henclewski zastrzega, że przed obniżką cen "najlepiej obronią się przede wszystkim mieszkania w bardzo dobrej lokalizacji oraz usytuowane w budynkach o przyzwoitym standardzie". - Nie dajmy się ponosić emocjom. Patrzmy, co kupujemy, gdzie i za ile - radzi ten specjalista.
Źródło: Gazeta Wyborcza z dn. 03.01.2007